Grypa, a zapalenie mięśnia sercowego

Grypa. Zwykła niewinna grypka, ot kilka dni wyłączone z życia. Łamanie w kościach, czasem temperatura, dreszcze. Wystarczy przeleżeć, wypocząć i wracamy do codziennych obowiązków. Gorzej jak dopadnie Cię tzw. jelitówka. Wtedy jest ciężej, gdyż organizm pozbywa się potrzebnych elektrolitów i czujemy się bardziej osłabieni niż zazwyczaj. A co jeśli osłabienie po grypie nie chce przejść, a dodatkowo zaczyna nas piec w mostku? Wtedy trzeba udać się pilnie do lekarza.

Wizyta u lekarza

W grudniu, tuż po powrocie ze Szwecji dopadła mnie jelitówka. Nic po niej jednak nie pomagało, a dodatkowo doszło pieczenie w mostku promieniujące do barku. Resztkami sił zwlekłem się do samochodu i pojechałem do szpitala (tam obecnie stacjonują dyżurni lekarze). Myślałem że dostanę jakieś proszki i wrócę do domu. Dostałem jednak zamiast nich skierowanie na SOR (szpitalny oddział ratunkowy) w celu przebadania krwi pod kątem elektrolitów. Dobra, poczłapałem z kolejną myślą że skończy się jak zawsze na kroplówce i odesłaniu do domu. Doświadczenie swoje w tym temacie mam z powodów kardiologicznych z którymi borykam się od ponad 10 lat. Wracając, krew pobrali i kazali czekać pod kroplówką.

Diagnoza

Dość szybko przyszły wyniki, jak nigdy można by rzecz. Lekarz poprosił mnie do gabinetu, gdzie oznajmił, iż zdiagnozowali zapalenie mięśnia sercowego i przyjmują mnie na oddział. Sytuacja z mało poważnej grypy przeszła w stan dość poważnej choroby, która w mgnieniu oka może doprowadzić do zawału czy NZK. Dalej podpisanie papierów, piżamka i..

– Halo, słyszy mnie Pan?
– Dajcie nosze, transportujemy Pana na intensywną.
– Panie doktorze, brać plecak reanimacyjny?
– Bierz, Pan nam się może w każdej chwili zatrzymać!

..tyle pamiętam z poczekalni przed przyjęciem na oddział i ta myśl, cholera jest źle. Wwieźli mnie podpiętego pod lifepaka (monitoring kardio z defibrylatorem) w asyście lekarza, na intensywny nadzór kardiologiczny. Nie do końca wiedziałem co się dzieje oraz w której części szpitala się znajduję. Pamiętałem natomiast doskonale jaki mamy dzień. Później seria badań.. krew, echo serca (czy serce się nie uszkodziło), podpięcie pod kardiomonitor, a także rękaw mierzący ciśnienie co godzinę.

Po pierwszej nocy modliłem się o sen. Byłem przemęczony. Pikające monitory, pompowanie rękawów ciśnieniowych, alarmy etc. nie pomagały w zaśnięciu. W tak zwanym między czasie przyszedł lekarz, który przyjmował mnie na SORze. Potwierdził diagnozę, wypytał o przebyte choroby oraz poinformował, iż na zapalenie mięśnia sercowego nie ma leków. Jedynym lekarstwem jest odpoczynek i albo organizm sobie ze schorzeniem poradzi, albo będziemy dalej myśleć.

Drugiej nocy kiedy już miałem kompletnie dość intensywnej i marzyłem o śnie, przywieziono jakąś Panią ze szpitala psychiatrycznego, którą zapamiętał nie tylko personel szpitalny. Oczywiście nikt Jej nie winił za taki stan rzeczy. Choroby nie wybierają i potrafią zmienić nas w ciągu chwili, jednak druga noc również nie była przewidziana na sen.

Z początku trzeciej doby w szpitalu moje wyniki CRP oraz Troponiny zaczęły samoistnie spadać. Można by było odetchnąć z ulgą. Można by gdybym coś o tym wiedział. Dla mnie jednak potwierdzeniem poprawy było przeniesienie z intensy na zwykły oddział kardio, gdzie mogłem już samodzielnie chodzić, pospać w większym spokoju czy bez przeszkód porozmawiać z odwiedzającymi.

Łącznie w szpitalu spędziłem tydzień czasu, głównie leżąc i czytając książki. Na odchodne dostałem 3 tygodniowe zwolnienie z pracy z zaleceniami dalszej kontroli u kardio i ogólnego + kontroie echo serca. Święta był głównie odpoczynkiem z dietką kardiologiczną, czyli nic tłustego, smażonego etc.

Badanie echa zrobiłem jeszcze przed sylwestrem, by upewnić się że nic złego nie wydarzyło się od wypisu. Lekarz potwierdził iż serce nie uległo uszkodzeniu, postanowiłem więc samodzielnie wrócić do pracy po Nowym roku. Tak też się stało. Owszem bywały dni w których czułem duże osłabienie, jednak wracałem do domu, odsypiałem i jakoś to było.

Powtórka z rozrywki

Dwa tygodnie popracowałem. Gdy przyszedłem do pracy w kolejnym tygodniu zrobiło mi się słabo. Odpocząłem, nawodniłem się jednak z każdą chwilą było coraz słabiej. Zasłabłem. Dość odważną decyzją było dojechanie samemu do domu samochodem (a może nawet głupią). Następnego dnia wizyta u lekarza, zwolnienie, skierowanie na badania krwi i kolejne zasłabnięcie. Dodatkowo zrobiłem samodzielnie badanie poziomu witaminy B12, o której pisałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Większość wyników była ok, poza B12. Kolejna wizyta u lekarza, przepisane zastrzyki i kolejny powrót do zdrowia.

Powtórka, z powtórki

Gdzieś pod koniec serii 10 zastrzyków czułem się już całkiem dobrze. Jechałem na jeden z ostatnich, gdy znienacka dopadło osłabienie w mięśniach. Zaczęło kłuć w mostku, więc szybka decyzja by odwiedzić od razu lekarza, co by zerknął w EKG i sprawdził czy się nic złego nie dzieje. Gdy doszedłem do Niego na pierwsze piętro przychodni byłem podobno blady jak ściana. Organizm przeszedł w stan walki o przetrwanie. Przyśpieszona akcja serca, odłączanie nie potrzebnych do przeżycia organów, adrenalina w krwi. Kilkanaście minut czekania po pierwszym ekg, nie czułem już nic poza płucami. Rąk czy nóg jakbym w ogóle nie miał. Kilka kolejnych minut leżenia i wracania do żywych + skierowanie do szpitala wraz z transportem. Drugi raz w życiu jechałem jako pacjent na bombach.

W szpitalu jak w szpitalu. Seria badań, krew, tomografia komputerowa, kroplówka i diagnoza końcowa:

– Dawno nie widziałam tak dobrych wyników. Dalsza diagnostyka w poradni kardiologicznej.

Dobrze, bo mogłem wrócić do domu i odpocząć po tych wszystkich emocjach. Źle, bo jeśli jest ok, to czemu padam?

Dalsze leczenie

Kardiolog podejrzewał z początku spadki ciśnienia spowodowane lekami, które od wielu lat przyjmuję na stałe. Holter RR wykluczył skutecznie taki stan, przynajmniej w dniu w którym był robiony. Holter EKG także nie znalazł nic niepokojącego w przewodnictwie sercowym. Ok, serce mam zdrowe, super! Tylko co dalej? Endokrynolog.

Minęły 3 miesiące od zdiagnozowania i przebycia zapalenia mięśnia sercowego, a ja nadal siedzę na zwolnieniu i odwiedzam lekarzy. Całe w tym nieszczęściu szczęście, że mam pod ręką prywatną opiekę medyczną i nie muszę czekać na wizyty u specjalistów, tak jak to jest w przypadku pacjentów NFZ. W przeciwnym wypadku czekałbym jeszcze zapewne na pierwszą wizytę do kardiologa. Tym niemniej chciałbym wrócić do pracy oraz do w miarę normalnego życia. Tymczasem endokrynolog odstawił moje stałe leki do kolejnych badań, przez co jednego dnia jest ciut lepiej, a następnego powraca osłabienie. Nic się nie da zaplanować.

O czymś nie napisałem

Nie napisałem tutaj o strachu. Strachu, którego nie odczuwasz przed egzaminem czy przed życiowymi zmianami. Strachu zaglądającemu wprost w Twoje oczy z możliwością odebrania Tobie wszystkiego co na co dzień w życiu cenne. Tego stanu nie da się porównać ani opisać. Nie da się także opisać strachu bliskich.. widzisz ich przerażonych, blade miny, przerażone spojrzenia w oczach. Chcesz pocieszyć ale nie bardzo masz jak..

Powiem Wam tyle.. raz w życiu usłyszałem od lekarza, że następnego dnia mogę już spotkać św. Piotra.. teraz było o wiele gorzej.

Walka do samego końca

W dalszym ciągu walczę i wierzę, że jeszcze wszystko wróci do jako takiej normy. W końcu czeka na mnie praca, przyszły dom i na pewno ciekawa przyszłość. Nie ma się co poddawać, choć oczywiście zdarzają się chwile zwątpienia w tym wszystkim. Wtedy przypominam sobie czas w którym nie chodziłem i wydawało mi się że tak już będzie zawsze. A gdy jest gorzej, wtedy z pomocą przychodzi piosenka Krzysztofa Daukszewicza „Jeszcze jedna noc” z puentą:

Dziś to jest dar losu, który trzeba pięknie przeżyć.

Leave a Reply